Matka źle zaczyna (kolejny ty)dzień.
Już była w ogródku, pakując się do domu, a tu kolejny antybiotyk Malucha i wizja następnego tygodnia na oddziale.
Na tęsknotę za Starszakiem, która nad nią – jak pisał na szafce w akademiku klasyk – szeleszcze nie pomaga nawet maminy pączek.
Maluch ma apetyt tak ogromny, że Matka nie nadąża karmić go szpitalnymi słoiczkami i grzać mleko. A potem poci się, taśmowo przewijając – wszak u niemowlęcia masa i rzeźba to pieśń przyszłości, a priorytetem i tak pozostaje pielucha: brudna, brudniesza, na… Twoje spodnie też narobiłem, Matko.
Zainteresowanie zabawkami zerowe. No chyba że o miano kreatywnych zabawek zabiegają kluczyki w szafce i łańcuszki okiennych rolet plus stetoskop ulubionej pani doktor.
Inhalacje Maluch znosi nie najlepiej – przy pierwszej zasypia, drugą przekrzykuje, trzecia go doprowadza do płaczu, po czwartej ma dość, a to dopiero półmetek.
Chusta pomaga na chwilę – no, dwie godziny – na tyle długo, by Matce zaczęły doskwierać plecy.
No i wtedy nagle pojawia się ktoś z zupą. I drugim. Matka ze wzruszenia zjada nawet buraczki, których szczerze nienawidzi.
– Latte może być? – słyszy potem. – Smacznego! – dobiega do jej uszu, a do oczu wizja kolacji. Matka nie śni. To się dzieje naprawdę.
– Dobro wraca – Matka słyszy dziś najbanalniejszą prawdę z ust tego, kto ją niespodzianie nakarmił.
To dobro smakuje dziś kiszonym i twarożkiem.